- spór o wartość obrazu. W dobie Internetu mało kto zarzuci kłam stwierdzeniu, że obraz wart jest tysiąca słów. Jednak…
...czy na pewno tysiąca? Nie dziesięciu? Pytanie może się wydawać absurdalne, chodzi wszak o generalną ideę. Jak udowodniono, podczas prezentacji wykonywanych przy zastosowaniu pomocy wizualnych, ich siła oddziaływania wzrasta o 43%, a wszelki tekst zilustrowany obrazem silniej porusza emocje i bardziej zapada w pamięć. Nieprzypadkowo instrukcje rozrysowuje się w postaci komiksów, a coraz częściej – zawiera w animacjach, czyli obrazach ożywionych. Nasze umysły bardzo chętnie chłoną obrazy.
Według psychologów nawet treści przekazywane słownie, ale w żywy i plastyczny, obrazowy sposób, trafiają do odbiorcy głębiej. Dzieje się tak dlatego, że bardziej przyciągają i skupiają uwagę. Czynią informacje oraz argumenty bardziej konkretnymi, a także osobistymi – odwołują się do naszej wyobraźni. Dzięki temu bardziej angażują uwagę, dając się łatwo zapamiętać.
Powiedzenie, według którego obraz jest war tysiąc słów, wydaje się stare jak świat. Paradoksalnie, jego rodowód jest jednak krótki. Po raz pierwszy zalecenie „Use a picture. It's worth a thousand words” pojawia się w marcu 1911 roku, w eseju dotyczącym edytorstwa napisanym przez Arthura Brisbane. Dwa lata później, w formie „One look is worth a thousand words/Jedno spojrzenie warte tysiąca słów” znajduje się w nagłówku ogłoszenia Piqua Auto Supply House, zajmującego się sprzedażą części oraz akcesoriów samochodowych. Zabawne, że samo ogłoszenie jest czysto liternicze.
W grudniu 1921 pojawia się artykuł w Printer's Ink, pierwszym amerykańskim czasopiśmie branżowym o marketingu, zatytułowany "One look is worth a thousand words". Autor, Frederick R. Barnard, zaleca na jego łamach stosowanie grafiki dla podniesienia efektywności reklamy. Powołuje się nie tylko na swoje doświadczenie, ale i na starożytną mądrość Wschodu. Po raz pierwszy pada tym samym sugestia, że cytat o wartości obrazów przywędrował z Azji, a dokładniej – z Japonii. Przytaczając Bernarda: „obraz jest wart tysiąc słów, tak twierdził słynny japoński filozof, i miał rację!”.
Pytanie tylko, jakiego japońskiego filozofa miał na myśli Bernard, i dlaczego sześć lat później, w roku 1927, ten sam Printer's Ink zamieścił cytat w nieco zmienionej formie? „One picture is worth ten thousand words./tzn. Jeden obraz jest wart dziesięciu tysięcy słów”, stwierdzono z widocznym wyolbrzymieniem, nadając przysłowiu pochodzenie… Chińskie. Ostatecznie w pamięć ludzką zapadła skromniejsza wersja z jednym tysiącem, ale z chińskim rodowodem. Skąd jednak taka arbitralna zmiana?
Cóż. Najprawdopodobniej z królestwa fantazji. Bernard dość bezwstydnie powołał się na azjatycką mądrość, nie ma bowiem pokrycia w faktach. Przewrotne, że mistyfikacja dokonała się na łamach czasopisma, które działało na rzecz wprowadzenia odpowiedzialności karnej za publikowanie nieprawdziwych informacji w prasie.
Chociaż możemy obecnie wpisać frazę „obraz jest wart (wersja dowolna)” w wyszukiwarkę i liczyć na to, że pojawi się ona wśród spisu przysłów chińskich, jest to nieporozumieniem. Albo ilustracją innego przysłowia, - o tym, że kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą. Prawdopodobnie to z uwagi na charakterystyczne brzmienie fraza została skojarzona z mądrością Konfucjusza, gdyż najbliższe przesłaniem istniejące chińskie przysłowie traktuje, iż to stukrotne wysłuchanie nie jest lepsze, niż jednokrotne spojrzenie (chin. 百闻不如一见, p bǎi wén bù rú yī jiàn), i nie ma z Konfucjuszem wspólnego nic poza narodowością.
Rzadko kto skojarzyłby za to frazę o wartości obrazu z postacią Iwana Siergiejewicza Turgieniewa, który w powieści „Ojcowie i dzieci” z roku 1862r. zawiera myśl o tym, iż „rysunek pokazuje na pierwszy rzut oka to, co mogłoby zostać rozlane na dziesięciu stronach książki”; albo z postacią Napoleona, który cenił dobry szkic nad długi spicz ("A good sketch is better than a long speech/ franc. Un bon croquis vaut mieux qu'un long discours").
Co więcej, wartość przekraczającą tysiąc słów posiadło na przestrzeni czasu więcej rzeczy. Według poety Jamesa Thomsona, to jeden terminowy czyn zasługuje na pean długości przynajmniej dziesięciu tysięcy słów ("One timely deed is worth ten thousand words").
Podsumowując: obraz jest wart tysiąca słów, i dałoby się o tym napisać słów dziesięć tysięcy. Może było to oczywiste dla tak wielu osób, że poszukiwanie ojca przysłowia, choć ciekawe, jest z góry skazane na porażkę. Czym byłby jednak obraz bez słów? To temat na osobną historię. Jak ciekawą, widać na poniższym, klasycznym już, obrazku poniżej. Kogo przedstawia?
D. R. Vogel, G. W. Dickson, and J. A. Lehman, Persuasion and the Role of Visual Presentation Support: The UM/3M Study, http://misrc.umn.edu/workingpapers/fullpapers/1986/8611.pdf
https://pl.wikiquote.org/wiki/Przys%C5%82owia_chi%C5%84skie
https://en.wikipedia.org/wiki/A_picture_is_worth_a_thousand_words
Fotografia w nagłówku artykułu - H. Edgerton, Moving Bullet, 1964r,